poniedziałek, 4 marca 2013

Otworzyć przeszłość - pierwsza część


I.

Idę, powoli. Już ją widzę. Jest ogromna, piękna. Wiem, że nie powinnam jej otwierać, mimo to nie zatrzymuje się. Masywna oprawa strzeże wiele mrocznych tajemnic. Palce mimowolnie suną po grzbiecie księgi. Ma ponad kilka tysięcy lat a nie widać ani jednej rysy na jasnobrązowej skórze. Srebrzyste znaki skrzą się. Przez niewielkie okno wpada wąska smuga księżycowego światła. W głowie pojawia się tyle pytań, setki wspomnień. Zaciskam wargi, walczę ze strachem. Teraz, kiedy tu jestem, właśnie teraz, kiedy mogę odkryć tajemnice, dowiedzieć się czegoś o przekleństwie, które jest mi dane, panika sprawia, że dłoń odmawia posłuszeństwa, opada. Zamykam oczy próbując przywołać ludzkie wspomnienia, lecz one nie przybywają. Zostały mi wyrwane, wymazane z pamięci. Chwytam oprawę księgi. Nie mogę zmarnować tej szansy. Otwieram, okładka uderza o stół.  Pierwsze strony są zupełnie puste. Drżącymi dłońmi przewracam cienkie kartki, ich szelest przyprawia o dreszcze. Wzrok natrafia na drobne, schludne pismo, pod którym znajdują się naszkicowanie postacie. Ludzkie sylwetki. Trzy młode kobiety, ubrane w średniowieczne suknie. Pod rysunkiem każdej z nich widnieje jeden wyraz.

„Przeszłość, teraźniejszość, przyszłość.”

Skąd te słowa pojawiły się w mojej głowie? Nie znam języka, którym posługiwał się autor. Z przerażeniem obserwuje jak oprawa unosi się i z hukiem zamyka. Smuga światła niknie, pochłania ją mrok. Tłumię swój krzyk. On tu jest! Czuje jego potężną aurę. Jestem idiotką, wpadłam wprost w jego pułapkę. Nie mogę tak stać, muszę uciekać. Widzę jedynie zarysy półek. Cofam się, ostrożnie stawiając każdy krok. Skręcam w prawo omijając potężny regał. Zaczynam biec. Chcę dostać się do okna, wyskoczyć. Nie obchodzi mnie, że będzie bolało, to zaledwie wysokość trzeciego piętra, jakoś to wytrzymam. Najważniejsze, żeby mnie tu nie zastał, wtedy będzie jeszcze gorzej. Wpadam w coś, słyszę odgłosy spadających książek. Upadam na kolana, spada ich coraz więcej. Uderzają mnie. Wstaje chwytając regał. Stróżki krwi spływają po moich przedramionach, wzrok zachodzi mgłą, po policzkach spływają łzy. Ciepłe, krwiste łzy.

Naprawdę łudziłaś się, że ci pozwolę?”

Wraz z pojawieniem się jego głosu, ponownie upadam na zimny bruk. Próbuje się podnieść, otrzeć twarz. Dłonie błądzą wśród setek powyrywanych kartek, poszarpanych okładek. Szary, biały, kremowy - mieszają się z czerwienią mojej krwi. Buty, dostrzegam je chociaż są czarne, wyróżniają się na tle podłogi pokrytej zniszczonymi książkami. Siada koło mnie. Chcę odwrócić twarz by na niego nie patrzeć, lecz powstrzymuje mnie przed tym zimna, blada dłoń. Długie palce muskają moją skórę.  Chwyta mnie za ramiona. Pomaga mi oprzeć się o ścianę, dotyka delikatnie podbródka, zmuszając bym popatrzyła w jego szarozielone oczy. Są duże, nieobecne.
- Przestań się ze mną bawić… - szepczę odpychając jego dłoń.
Uśmiecha się i ponownie dotykając mojego policzka ściera z niego krew. Jego twarz jest coraz bliżej.
- Co ty do cholery robisz? – próbuje go odepchnąć.
To na nic. Przyciąga mnie do siebie. Jego dłonie błądzą po mojej tali. Wstrzymuje oddech. Nie mam pojęcia, co się dzieje i dlaczego jego zimny dotyk sprawi mi tyle przyjemności. Powinien mnie brzydzić a nie przyciągać. Muska moją szyję ustami, delikatnie, niepewnie.
Nie protestuję, wsuwam dłonie pod ciemny podkoszulek, zupełnie zapominając o samokontroli. Zachęcony tym gestem odrywa wargi od mojej szyi i nakrywa moje usta swoimi. Zatracam się w jego pocałunku. Jego wargi są miękkie i ciepłe, to wręcz niewiarygodne. Odsuwa twarz, znów przede mną duże nieobecne oczy. Ten widok przywraca mi rozsądek. Wbijam paznokcie w jego plecy, mocno ! Przez twarz przelatuje mu jedynie cień bólu. Nie rusza się, nie wyrywa. Pod palcami odczuwam ciepło i wilgoć.
- Zdziwiona?
Nie wiem, co odpowiedzieć, słowa zastygają mi w gardle. Pierwszy raz słyszę jego barwę głosu, widzę jak porusza ustami czuję jego krew, ciepłą krew. Odbieram jego obecność wszystkimi zmysłami. W tej chwili mam wrażenie, że jestem w ramionach człowieka, żywego chłopaka, kogoś pełnego uczuć.
- Nie przyzwyczajaj się – oznajmia lodowatym tonem.
Puszcza mnie, odsuwa się, podnosi. Wrażenie pryska, gorące uczucia ulatują się, pozostaje chłód.
- Dlaczego krwawisz? Przecież…
- Przecież, co? Nie żyję?
- Nie…
- Ty też krwawisz, ty też…
- Czujesz? – pytam powoli wstając.
Wpatruje się we mnie z zaciśniętymi ustami. Jasne, proste włosy opadają mu na ramiona. Wygląda tak zwyczajnie tak…
- Jestem taki sam jak ty.
- Nie, nie jesteś – protestuje robiąc krok w jego stronę.
- O nie moja droga, jestem i dobrze o tym wiesz, choć nie chcesz się do tego przyznać jesteś częścią tego samego świata, co ja. Nie możesz przed tym uciec, więc po co się zadręczasz, po co chcesz wiedzieć? To i tak nic nie zmieni.
Zatrzymuje się, wbijam spojrzenie w jego zgaszony wzrok. Zawsze zastanawiałam się, dlaczego te jego duże oczy nigdy nie zdradzają uczuć. Dlaczego tak bardzo boi się je pokazać? Teraz widzę w nich wiele doznań, mrocznych, smutnych.
- Nigdy nie zaznałeś szczęścia, co? Dlatego ukrywasz uczucia nawet teraz, po swojej śmierci?
Nie odpowiada, nawet się nie rusza. Czyżby się bał? Przestraszył moich pytań? Przybliżam się do niego, nie spuszczają wzroku z jego pełnego obaw spojrzenia.
- Jak się zabiłeś?
- Nie twoja sprawa – odpowiada półgłosem, cofając się.
- Nikt tego nie wie, nikomu o tym nie opowiadałeś.
- Nie lubię się zwierzać.
- Doprawdy?
- Nie muszę…
Chwytam go za przedramiona. On próbuje złapać mnie za nadgarstki, ale jestem od niego szybsza. Odwracam go sprawnym ruchem, wyginam ręce, przygniatam do ściany. Stłumiony dźwięk gniewu roznosi się po wnętrzu.
- Nie pozwalam ci rozumiesz ! – syczy przez zaciśnięte zęby – Chociaż miałem okazję, nie patrzyłem… nie patrzyłem na twoją śmierć!
- Na moja śmierć mówisz? Dlaczego nie użyłeś słowa samobójstwo, przecież sama się zabiłam, czyż nie?
Drży, ledwo wyczuwalnie. On wie, o matko, on coś wie. Nie czuje już jego rąk, nawet nie wiem, kiedy go puściłam. To bez różnicy przecież i tak jest silniejszy gdyby naprawdę chciał, zdołałby mnie odepchnąć.
- Nie, nie zabiłaś się, zostałaś zamordowana – mówi spokojnie, bez emocji, nadal stojąc przy ścianie. Przybliżam się do niego. Niepewnie wyciągam dłonie. On, odwraca się niespodziewanie.
- Chcesz zobaczyć dlaczego nie żyję?  - pyta, chwytając mój nadgarstek.
Na bladej szyi pojawia się czerwona, gruba rysa. Nasiąka bordową krwią. Przyciąga mnie do siebie sprawnym ruchem, mocne palce zaciskają się na karku. Moje usta są coraz bliżej rany.

„Zapraszam na seans.”

Dotykam wargami jego skóry, smakuje jego krew.

Łącze się z nim, wdzieram w jego wspomnienie. Najciemniejsze, najgłębiej ukryte, znienawidzone. Tak, odczuwam strach, ból ten psychiczny i rozczarowanie przykryte nienawiścią.
W mojej głowie pojawia się obraz młodej kobiety, jasnowłose o dużych niebieskich oczach w pięknej sukni. Ta twarz gdzieś ją już widziałam…księga, szkic, trzy kobiety… ona jest jedną z nich. Znowu strach, ale i coś jeszcze. Miłość? Zraniona miłość, wykorzystane uczucie, porzucenie. Las, cisza, jasne światło księżyca, dwoje młodych ludzi. Kochankowie spacerujący leśnymi ścieżkami. Piękna dziewczyna uśmiechając się zalotnie do swego adoratora, wpatrzonego w nią niczym w boginie.
Jasna cera idealne rysy lśniące długie loki i kuszący głos. On dobrze zbudowany młodzieniec z równie jasnymi włosami i kwiatami w ręku. Dotyk najpierw miły, przyjemny. Jej wargi coraz bliżej jego ust. Ból, rozrywający. Upadek. Krzyki. Krew, wrząca w żyłach chcąc się wydostać. Ciemność, całkowita. Cisza, nieskazitelna i pustka w nadal oddychających piersiach. Blade światło zakrywanego przez chmury księżyca…

Odrywam usta od jego szyi, już nie chcę widzieć, już nie. Odsuwam dłonie od jego ciała, cofam się nieznacznie. Nie wiem jak się zachować, co powiedzieć, choć po głowie błądzi mi tak wiele pytań. Nie mam odwagi wypowiedzieć ich na głos. Nie teraz, kiedy jego smutek i gniew zarazem jest niemalże namacalny.
- Jak już zauważyłaś ona jest jedną z nich – jego głos wyrywa mnie z zamyślenia.
Podnoszę wzrok próbując zrozumieć jego słowa.
- Jedna z nich – powtarzam błądząc wzrokiem po jego twarzy – Co to znaczy? Kim ona była?

„Raczej, kim one są…”

- Czyli ona, one są nadal…raczej one żyją, są takie jak my…ale dlaczego w takim razie ona cię zbiła?

„Odwróć się, zapomnij o tym, że tu byłem, otwórz księgę. Zobacz i znikaj stąd zanim się zorientują, że nie zdołałem cię powstrzymać.”

- Nie rozumiem…nic nie rozumiem…

„A więc zrozum.”





***


Chłodne powietrze owiewa, orzeźwia. Spoglądam na niebo. Nadal nienawidzę nocy. Przeraża mnie. Mrok pochłania światłość. Ciemne chmury skrywają błękit nieba zsyłając cień. Tylko gwiazdy, tylko gwiazdy i księżyc…To i tak za mało. Zbyt mało blasku na bezkresnym niebie. Zbyt mało. Cisza, która ustępuje raz po raz innym odgłosom. Opadam na ławkę zatrzymując wzrok na niewielkiej kałuży. Mętna woda odbija obraz księżyca. Rozmazując go. Znów napływają niechciane wspomnienia. Odwracam wzrok, muszę być silny. Podnoszę głowę by móc zobaczyć go w całej okazałości. Jest piękny tak jak ona. Tak samo jasny. To bez znaczenia, to tylko wygląd. Wiatr staje się porywisty, gwałtowny. Liście szumią cicho. Wzywa mnie. Podchodzę do kałuży, klękam. Zaciskam usta skupiając się na swym wnętrzu. Tęczówki zmieniają barwę, czuję to. Nasiąkają czerwienią. Stopniowo kolory blakną. Parkowa alejka zmienia się. Zielone korony drzew szarzeją, liście spadają z gałęzi, porywane przez wiatr lecą w moją stronę. Ziemia traci wilgoć. Pozwala przebijać się długim korzeniom. Z każdą sekundą jest coraz ciemniej. Wiem, że gwiazdy gasną. Księżyc świeci coraz silniej. Jego krwistoczerwone światło przebija się przez czarne chmury. Tylko trzy. Trzy kolory mieszają się ze sobą. Czerń, czerwień i szarość.
Zmuszam umysł do zadania sobie rany. Siłą woli przecinam skórę. Na bladym przedramieniu pojawia się rysa. Nasiąka krwią. Wyciągam rękę nad kałużę. Pojedyncza kropla spływa pomału. Odrywa się od skóry . . .  spada . . . rozpływa się w wodzie.
Obserwuje te krople, najpierw maleńkie, lecz z każdą chwilą coraz większe. Wirują nad kałużą. Odsuwam się, a one wzbijają się coraz wyżej. Łączą się ze sobą, zlewają w jedną całość. Zamarzają. Wyciągam dłoń, gdy ostatnia bordowa kropla wsiąka w rękojeść. Zaciskam na niej dłoń. Moja broń. Mój krwawy miecz. Jest wspaniały. Niczym wykuty z lodu. Jego gładka, ostra klinga lśni, a w jej wnętrzu rozpływają się ostatnie krople, tworząc cienkie długie linie. Czerwony wzór na przeźroczystej powierzchni.
Podnoszę wzrok na niebo i czekam. Na rozkaz. Na ból, lecz nie ten fizyczny. Na koniec choć wiem, że nie jest mi on dany.

„Obiecuje ci, że jeśli zdołasz wykonać to zadanie uwolnię cię.”

Słyszę melodyjny głos w głowie. Zawsze się tak ze mną kontaktuje. Moja pani. Przeszłość. Nie wierzę w tę obietnicę, już zbyt wiele razy ją słyszałem. Nadzieja wygasła bardzo dawno.

„Mam nadzieję, że zająłeś się tą wścibską dziewuchą.”

„Bez wątpienia przejrzy księgę. Pokazałem jej również wspomnienia…”

„Doskonale.  Wystarczy poczekać aż wpadnie w moją pułapkę. Teraz słuchaj uważnie mój drogi. Jeden pocałunek nie sprawi, że się przed tobą otworzy, że ci zaufa. Musisz postarać się bardziej. Lecz teraz pojawił się większy problem. Przyszłość. Moja mała siostrzyczka wysłała Gryffina po nowych żołnierzy. „

Gryffin i jego drewniany rewolwer. Groźny przeciwnik. Młodszy o kilka tysiącleci, zuchwały, przebiegły. Mógłbym się go bać gdybym umiał odczuwać. Jestem jednak zimny, niemal pusty w środku jak ta broń, która spoczywa w mej prawej dłoni. Jesteśmy jednością. Łącze się z nim, on jest przedłużeniem mojego ciała. Razem unicestwiliśmy wiele istnień i zrobimy to znowu.

„Znajdę go, powstrzymam i wyeliminuje nowych.”

Zmieniam uchwyt. Ostrze dotyka ziemi. Blask księżyca wnika w jego wnętrze. Jestem gotów. Już czas. Czas rozpocząć wojnę.